środa, 9 stycznia 2008

Jeszcze ku przestrodze...

Wiem, że ciekawsze są obrazki i zdjęcia i mało kogo interesuje treść , ale być może czytaliście wpis o naszym przyjeździe do La Paz, jak to dobiliśmy tam przed północą , jak wysadzili nas koło cmentarza , jak zjawila sie Policia Turistica i jaka była atmosfera strachu...
Na drugi dzień uczucie obawy już minęło i wyglądało raczej na zły sen, tym bardziej że późniejszy pobyt w Boliwii był już bardzo przyjemny.

A tymczasem 3-4 tygodnie później, tym samym autobusem z Copacabany wjechało do La Paz dwoje Polaków... I oni mieli już zdecydowanie mniej szczęścia. Ich relacja tutaj : -> LosWiaheros

Powiem tak... mgliste pojęcie jakie miałem o bezpieczeństwie podczas takiej podróży pozwoliło mi dobrze się bawić, niczym nie przejmować i nie popaść w paranoję. I tylko tyle.
Resztę można określić krótko: więcej szczęścia niż rozumu. Bo tak naprawdę kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z czyhającego niebezpieczeństwa. Ba - pomijając nieprzyjemne chwile po przyjeździe do La Paz - przez cały ten czas kiedy podróżowaliśmy nie przypuszczałem, że grozi nam coś poważnego.
Noszenie około tysiąca $ w kieszeni spodni wraz z kartą kredytową i paszportem ... to może tylko zakrawa na kompletną głupotę, ale jest niestety faktem.
Spanie w nocnym autobusie też może nie należy do roztropnych działań, ale to już drobiazg , w sumie mogli nas "TYLKO" okraść.

Pod wpływem wpisu Andrzeja i Elizy odszukałem historię innej pary, młodych Austriaków, Katheriny i Petera, którzy podróżowali po Ameryce Południowej 2 lata temu a których losy potoczyły się jeszcze bardziej tragicznie...
Ostatnim miejscem w jakim ich widziano żywych był autobus z Copacabany do La Paz...
W odróżnieniu od innych kierunków, które są obsługiwane z dworca w centrum , ruch do/z Copacabany kończy i zaczyna się w La Paz w tym samym miejscu - w okolicy Cementerio, bardzo niebezpiecznej wieczorem.
Po przyjeździe do La Paz, w pobliżu cmentarza, wspólnie z fałszywymi jak się potem okazało turystami wzięli taksówkę, która po jakimś czasie została zatrzymana przez przebranego policjanta pod pozorem poszukiwania narkotyków. Te z kolei szybko znalazły się u wspomnianych fałszywych turystów i wszyscy pasażerowie zostali zabrani na posterunek policji... Oczywiście fałszywy posterunek. Tam odebrano im karty bankowe i wydobyto PIN-y. Maksymalna kwota jaką można było wypłacić z kart została podjęta już parę godzin po ich przyjeździe do La Paz...
Katheria i Peter zostali umieszczeni w jakimś wynajętym mieszkaniu , gdzie przetrzymywany był już był Rafael, 33letni Hiszpan, również ofiara napadu. Cała trójka spędziła tam kolejne 6 dni, ostatnie dni swojego życia, w czasie których bandyci ogołacali ich konta. Łącznie ukradziono im około 15 tys. $ dopóki rodziny zaniepokojone ich przedłużającym się milczeniem nie poblokowały po 13 dniach możliwości dokonywania wypłat.
Proceder ten odbywał się we wszystkich większych miastach Boliwii , Sucre, Cochabambie, Oruro , bo kwoty jakie podejmowali były jak na tamtejsze warunki olbrzymie ( 900 $ to w Boliwii średni roczny dochód). To mniej więcej taka skala jak wypłacenie w Austrii ponad 1.5 miliona $ (porównując średnie roczne dochody).
Wypłaty dokonywane były nawet wówczas, gdy Katherina i Peter już nie żyli - zostali uduszeni taśmami okręconymi dokoła głowy. Hiszpan również - zginął zastrzelony tego samego dnia.
Wszystkich troje odnaleziono dopiero po 10 tygodniach intensywnych poszukiwań, bandyci pochowali ich na nielegalnym cmentarzu na przedmieściach La Paz...

Porady dotyczące bezpieczeństwa:
http://www.katharinaandpeter.info/index.php?option=com_content&task=view&id=22&Itemid=51&lang=en

Brak komentarzy: