piątek, 14 grudnia 2007

01.12 - Arequipa (Peru)

Wlasciwie ostatnie dwa dni mozemy sobie spokojnie wyjac z zyciorysu. Bo nie wiem czy jest sens opisywanie ze w ciagu prawie 48 godzin z Boliwii przy granicy z Argentyna przedarlismy sie do Cuzco w Peru, kiedys zlicze ile to kilometrow, ogolnie jestemy wykonczeni i brudni, a ja mam taki humor ze moge kogos ubic.

Jak juz udalo nam sie wsiasc w San Pedro de Atacama w autobus (najpierw sie okazalo ze nie przyjmuja za bilety w dolarach a my nie mielismy chilijskich pieniedzy wiec Zuzka zostala a my biegiem lecielismy szukac jakiegos kantoru, w jakims sklepie stara baba wybrzydzala na 50$ ktore wygladalo lepiej niz wszystkie jej banknoty jakie miala na stanie, a jak dobieglismy z powrotem to okazalo sie, ze nie ma biletow, bo to byla pomylka. Grozilo nam uwiezienie do wieczora w tej dziurze, wiec dogadalismy sie z kierowca, ze nas wezmie na miejsca stojace, tzn mnie na stojace, a dziewczyny chcial posadzic kolo siebie cwaniaczek jeden :) I znowu sprint po plecaki, zostawione u Mr Grzywki, i z powrotem z plecakami, cala operacja zajela jakies 10-15 minut i dorwalismy autobus po drodze bo juz zdazyl wyjechac) .Miejsca siedzace jednak sie znalazly i w dosc dobrych warunkach dojechalismy do Calama. Tam kierowca zainkasowal ukradkiem 3000 $ (chilijskich oczywiscie), a my poszlismy szukac autobusu ktory moglby nas wywiezc dalej.Tu polecamy linie Frontera :) Cena wprawdzie niezbyt mala ( udalo nam sie stargowac w kasie na 10 tys od osoby, czyli na 20$), ale inni byli drozsi, a tak naprawde ich nie bylo.

Polaczenia w Chile nie sa tak rozwiniete jak w Peru na przyklad, pewnie dlatego ze tu wiecej ludzi ma swoje samochody.Zostawilismy plecaki w przechowalni i poszlismy obejrzec miasto. Nic ciekawego. Dziwilismy sie, ze takie Chile, sasiad Peru i Boliwii moze tak sie roznic. Gdyby nie ludzie, w wiekszosci o ciemnej karnacji (ale i tak jasniejsi a nawet sporo bialych) i zabudowania moznaby myslec ze to jakies europejskie miasteczko. Nowe samochody, swiatla na skrzyzowaniach, sklepy z cenami warszawskimi, knajpy itd. Zafundowalismy sobie lody w najbardziej chyba wypasionej kawiarence w miescie, za 3 tys czyli 6$ dostalismy takie wielkie puchary ze ledwo je pomiescilismy. Wlasciwie w Calama bylismy typowymi niedzielnymi turystami, lazilismy po deptakach i nic nie robilismy. Nuda. Ale i miasto, tak jak pisalem, niczym sie specjalnie nie wyrozniajace. Obiad wypatrzylismy w jakiejs jadlodajni, calkiem dobry byl, z tego co pamietam calosc za 3 osoby razem z piwem to jakies 10 tys, czyli 20$.

Z ciekawszych rzeczy: znalezlismy na ulicy zwitek banknotow, kopnalem go noga w strone Zuzki nie wiedzac czy to nie jakas podpucha, ale byly to prawdziwe chilijskie dolary, za chwile dogonil nas ich wlasciciel, ktoremu Zuzka wyrwala jeszcze 10% znaleznego. Przynajmniej tyle chciala, ale przeliczylismy sie w rachubach bo kasy bylo duzo wiecej, ponad 40 tys. Faceci na ulicach o wiele bardziej chamscy niz u sasiadow. Tzn tylko dla naszej blond Mariji. Gwizdali za nia caly czas, albo darli geby z jakimis zaczepkami, nie mowiac o tym, ze KAZDY, niewazne czy jechal samochodem, szedl druga strona ulicy czy siedzial u fryzjera nie mogl oczu oderwac (nie licze tego dziadka ktory pewnie byl slepy i nawet nas nie widzial - to apropo testu czy rzeczywiscie wszyscy sie gapia :).

O 22:30 (z jakims opoznieniem) wpakowalismy sie do autobusu i to byl najlepszy autobus jakim do tej pory jechalismy (noz mi sie w kieszeni otwiera jak spojrze na ten chlew ktorym teraz sie przemieszczamy...) - siedzenia z podnozkami, fotele mozna prawie polozyc i to bez ryzyka ze komus z tylu miazdzymy kolana, dzialajace swiatelka nad fotelami (do te pory wszedzie bylo pelne zaciemnienie). Naprawde super warunki. No i ludzie czysci i normalnie ubrani... To wlasnie raczej my na ich tle prezentowalismy sie jak brudasy.Ok 7mej dojechalismy do Arici, gdzie wcisnelismy sie na ostatnie cholernie twarde miejsca w jakims nedznym autobusie do Tacna. Na szczescie droga niedaleka, niecale 60 km. Na granicy chilijsko-peruwianskiej, wszystkich wygnali z autobusu do kontroli paszportowej i bagazowej (bez problemu bo to juz posterunek peruwianski) i po 7mej meldowalismy sie w Tacna (kolejna zmiana strefy czasowej i zyskalismy 2 godziny). Tu klasyczna walka o klienta, czyli naganiacze ciagnacy nas do biur firm autobusowych - od razu sie czlowiek lepiej czuje i moze dyktowac warunki. Bierzemy linie Flores, 35 soli od glowy, i o 8:30 ruszamy do Arequipy. Flores tez moze byc, przynajmniej klasa Imperial, nie smierdzi, daja jakies ciasteczka i napoje.Przed 14 (1go grudnia) dobijamy do Arequipy.

No, w koncu u siebie! To miasto wydaje nam sie nasza oaza spokoju (nie liczac oczywiscie Uakaczinki ;), taksoweczka 3 sole do centrum, obiad jak zwykle w El Erraje (POLECAMY!), tym razem jest wiecej ludzi bo sobota, ale szef nas poznaje i usmiecha sie na przywitanie. Drink na dachu przy Plaza Del Armas, skad roztaczaja sie swietnie widoki, wprawia nas w calkiem dobry nastroj, postanawiamy wyczyscic sobie buty o ulicznego czysciciela. Wybieramy zawodowca, z calym wlasnym kramikiem, czyms na ksztalt szafy gdzie opierajac nogi na metalowych stopkach moze siedziec obok siebie w fotelikach nawet 3 osoby (i studiowac gazete np :). To co ten koles (mlody ale widac ze lata doswiadczen) wyprawial z butami Zuzki nawet nagralismy. Z szarych i zapyzialych znowu zrobily sie nowe, tworzyl kolory mieszajac jakies swoje proszki i nacieral nimi skore tak, ze wygladala jak nowa, po prostu magik. Cale czyszczenie Zuzki zajelo solidnie ponad 30 minut! Ja juz nie mialem tyle cierpliwosci, oczyszcil mi tylko z kurzu, natarl czym skore, posprejowal i wyglancowal gume na asfaltowo czarna. I pomyslec ze taka usluga kosztuje 4 sole ( 3 zl 20 gr). Nastepne czyszczenie butow tylko w Arequipie. Aha, koles ma renome, ludzie przynosili mu tez buty do wyczyszczenia na pozniej, nawet ksiadz chcial sobie wyczyscic trzewiki, ale akurat zajelismy miejsca :)

Dojezdzamy do Cuzco wiec bede sie streszczal. Jest 6:15. Wyjechalismy z Arequipy o 20 (bilet 20 soli). I jest to kolejna traumatyczna podroz w tej calej wyprawie.

Niby autobus ma wszystko co potrzeba, Marija nawet ustapila mi miejsca, bo ostatnio jechalem wbity w fotel przede mna i na dworcu pewnie widac bylo moje niezadowolenie, jak znowu wybralismy jakas podrzedna linie, ale to co tu sie dzialo to granica mojej cierpliwosci. Po pierwsze caly przod autobusu wypelnialy jakies dzieciaki na wycieczce, my siedzielismy zaraz za nimi. Nie wiem czy byla jakas chwila, zeby wszystkie na raz zasnely przynajmniej na godzine. Pol nocy jakis kretyn puszczal melodyjki z telefonu, po kolei wszystkie jakie mial i tak w kolko, po godzinie przerwa i od nowa. Jedna dziewczyna nie zdazyla doleciec do ubikacji i zsikala sie centralnie pomiedzy siedzeniami, potem to wszystko splywalo w dol schodkami do drzwi. Wiadomo jak smierdzialo, tym bardziej ze drzwi od lazienki przestaly sie zamykac i lataly sobie w te i z powrotem w zaleznosci czy hamowalismy czy przyspieszalismy. Obok siedzialo male dziecko, ktore tez kilka razy urzadzalo w nocy koncert. W nocy wlezli jacys indianie, smierdzieli tak ze musialem oddychac przez chustke, byl taki tlok ze jedna z tych bab siadla zreszta w korytarzu akurat w tym miejscu gdzie byly siki, jakis dziadek o malo nie wybil mi oka torba, klasyczny koszmarek. Dobrze, ze to ostatnia taka podroz, z Cuzco do Limy wracam normalnym autobusem, nawet jesli bede mial przeplacic. Boje sie myslec jak smierdze. :)

Jutro zaczynamy rano wyjscie na Machu Picchu (4 dni, powrot 7go), wiec nie bedzie zadnych informacji. Mam tylko nadzieje, ze to bedzie mniejszy hardcore niz Colca.

Brak komentarzy: