piątek, 14 grudnia 2007

28.11 - Salar De Uyuni (Boliwia)

W Uyuni od razu po rozladunku zaczeli zaczepiac nas naganiacze na wycieczke na slone jezioro.

Wytargowalismy na 65$ od osoby za 3 dniowy tour dzipem. Wlasnie sie w nim gnieciemy wiec reszte dokoncze pozniej.

...

Pisze dzip, mysle terenowka, czyli Land Cruiser.

Chcemy cos zjesc, do wyboru sa dwa sniadania: continental i american. Pierwsze 10Bs drugie 14Bs, a rozni je 2 rzeczy: continental to pieczywo, maslo, dzem i do wyboru kawa, herbata itd, a w american dochodzi dodatkowo: jajka smazone lub gotowane oraz sok, np bananowy z mlekiem, bardzo dobry, wiem bo bralem.

Umowilismy sie na 10:30 wiec zanim przyjedzie koles ze sprzetem idziemy w teren poszukac wodki.

Na wieczor. Na wszelki wypadek . A nuz trafi sie jakas okazja.

Lepiej nie wyobrazac sobie miasteczka w ktorym wyladowalismy jako w ogole miasteczka. To jest tak: pustynia, zewszad nic oprocz piachu. W srodku tego pare niskich zabudowan, jakis kosciolek, szkola, bazar... To miasto wyglada gorzej niz w westernie, naprawde (pomijajac fakt ze znaja tu internet i mp3, a z pirackimi kopiami filmow sa prawie na biezaco).

Ok, jeden jedyny sklepikarz ma wodke, cale 0.9 litra za trzysiedziesci pare bolivianos, niewiele ponad 10 zlotych polskich. Kupujemy.

Wyprawa na Solar de Uyunì, to wlasciwie trudno opisac, trzeba zobaczyc. Miliony lat temu mniej wiecej w centralnej czesci Boliwii bylo morze, ktore po zmianach klimatu wyschlo, pozostawiajac pomiedzy wysokimi gorami olbrzymia pustynie. Obecnie posrodku tej pustyni znajduje sie wielka ogromna polac soli o grubosci od 1 do 9 metrow. Wyglada to niesamowicie, jakby na srodku pustyni wszedzie byl snieg. Na skutek efektow swietlnych i odbijania jak w lustrze od lsniacej tafli soli gory na horyzoncie wygladaja jakby plywaly zawieszone w powietrzu. Odwiedzamy jakies domki, wszystko zbudowane z soli, wnetrza tez, stoliki, lawy, lozka - mozna tu wynajac pokoj i nocowac. Potem mknac po spekanych taflach soli jedziemy do wyspy incahuasi (to po keczuansku Dom inkow, czyli Casa Del inca). Jest to wlasciwie ogromna skala pochbodzenia wulkanicznego, poszarpana ostrymi kamieniami i porosnieta kaktusami. Przyjmuje sie ze kaktus kazdego roku rosnie o 1 cm, najwyzszy ma troche ponad 12 metrow, czyli 1203 lata, sporo. Na gorze mozna obejrzec Luk Koralowy, skale tworzaca grote, obrosnieta skamienialymi koralowcami, jeszcze jeden dowod na istnienie tutaj morza. Obejscie wszystkich tych przybytkow zajmuje ok 30 minut i kosztuje 10Bs ktore chcielismy zaoszczedzic obchodzac wyspe z boku by ominac glowna sciezke i babke sprawdzajaca bilety, ale wypatrzyl nas jakis czujny straznik na rowerze i stanowczymi slowami zawrocil, nie dalo sie z nim dyskutowac. Nasz kierowca, ktory tutaj pelni rowniez funkcje kucharza i sprzataczki przygotowuje w tym czasie obiad, ktory podobnie jak wiele innych zalog (prawie wszyscy w Land Cruiserach) zjemy na solankowych stolikach. Jedzenie calkiem dobre, steki z koscia z lamy, do tego jakas dziwna odmiana drobnej kaszy, smacznej, jakies warzywa. i znowu w droge. Nastepny punkt to jaskinie Galaxis, odkryte w 2003 , z niezwyklymi formami skalnymi, ktore utworzyly tez jakies koralowce, oraz jaskinia gdzie odnaleziono jakies mumie (znowu truchelka ktore mnie nie interesuja). Wszedzie wokol szara pustynia, skaly, jakies resztki krzaczkow, upal wsciekly, ale jest tu jakies zycie, czasem widac jakies wikunie (czyli ichnie sarenki) , czasem lamy. W zasadzie nic sie nie dzieje, jedziemy i podziwiamy krajobrazy, gory.

Nocleg mamy zaplanowany w malej wioseczce na niezlym wygwizdowie, ktora tworzy pare rzedow szarych zabudowan z cegiel z uschnietego blota, jakis kosciolek. Wszedzie walesaja sie lamy, skubiace nie wiadomo co z ziemi. Nocujemy wraz z 3 innymi zalogami w malym hospedaje, kolacyjka dosc bogata, zapijamy wodka argentynska stylizowana na Finlandie (pokazujemy tez Narciso, naszemu kierowcy, jak sie po polsku pije - biedaczek nie mogl polknac za jednym razem i troche go wykrzywialo, ale potem juz byl caly happy ;) i idziemy spac.

Brak komentarzy: