piątek, 14 grudnia 2007

29.11 - gdzies w pustyniach Boliwii


Dzien niezbyt ciekawy, przynajmniej dla mnie.

Wloczylismy sie po pustyni, co jakis czas wpadajac do roznych lagunek, gdzie mozna bylo np poprzeganiac flamingi. Kazda z tych lagun miala swoja nazwe, ktorych obecnie nie pomne, moze potem podopisuje dla potomnosci jak jakas mapke obejrze.

Hmm, co jeszcze... Moze Arbola Del Piedro, kamienne drzewo ? Widzielismy oczywiscie rozmaite lamy, wikunie I smiesznego wizkotche(?), krolika z dlugim ogonem chowajacego sie w skalach, ktory nawet dal sie nakarmic bulka, liska albo cos wygladajacego jak lisek, ktory stal obok drogi, ten tez zostal poczestowany kanapka, ktora z wielka podejrzliwoscia chapsnal i oddalil sie na bezpieczna odleglosc. Poza tym krajobrazy i widoki, szare powypalane gory, no jak to na pustyni. Na wieczor zajezdzamy do Rezerwatu, 30Bs, gdzie mamy nocowac. Przed brama stoi zdezeleowana poczciwa Jawa. A w rezerwacie Laguna de Colocarada, lsniaca na czerwono od jakichs zyjatek i pelna flamingow. Nocleg w sporej chalupce, gdzie oprocz nas jak zwykle zanocuje pare innych ekip. Zeby nie bylo za latwo to nie ma cieplej wody, prysznica tez ale jest szlauf, i dwa kibelki, dosc oblegane jako ze w sumie jest nas tu dwadziescia pare osob nie liczac obslugi. Salka nawet niezla, bo przyjechalismy wczesniej niz inni. Pytamy Narciso czy oprocz winka ma dla nas jeszcze jakis alkohol, smieje sie i mowi ze nie, ale ze dalej w osadzie jest jakis sklepik. Oczywiscie ruszamy po zaopatrzenie, wybor ubogi i drogo, ale nie ma wyjscia.

Przed kolacja Marija, ktorej brak wrazen (mowilem ze to byl nudny dzien), chce lezc na pobliska gore (na oko ponad 5 tys, bo juz my jestesmy na ponad 4 tys), ale wobec kompletnego braku zainteresowania (nie ma szans zebysmy zdazyli przed kolacja chocby tam sie wdrapac, nie mowiac o powrocie) zgadza sie na mniejsza, na ktora koniec koncow idziemy we dwojke bo reszta cieniakow wymieka ;)) Lodowaty, przeszywajacy wiatr od czola i troche miekkie podloze, a potem kamienie nie ulatwiaja podejscia, ale zapinamy 3 bieg i w ostrym tempie stajemy na szczycie jeszcze przed zachodem slonca. Tym razem postanowilem byc twardy i nie dac sie zjesc blondynce ;) a moze po prostu dala mi szanse, nie wiem :)

Kolacja srednia, spaghetti. Wieczor konczymy przy winie i piwie grajac w Mafie (dla mnie nowosc ale to chyba jakas narodowa gra awuefistow ;] i drac sie na korytarzu do poznej nocy. A pobudka zaplanowana na 4ta.

Brak komentarzy: