piątek, 14 grudnia 2007

21.11 - Nazca (Peru)



Tu bedzie o Nazca ale juz nie mam czasu bo lece na autobus do Arequipy!

...

Dzisiaj pobudka o normalnej porze, czyli o 7mej co nie oznacza, ze wstaje sie latwo. O 7:30 czeka na nas juz ustawiony poprzedniego dnia kierowca, ktory ma nas zawiezc na lotnisko. Tam tez funkcjonuje kilka firemek zlokalizowanych w ciagnacym sie wzdluz pasa startowego baraku, przed ktorym kazdy ma ustawione swoje samolociki. Wchodzimy i w ramach zabicia czasu puszczaja pogladowy film o liniach Nazca i cmentarzysku Chauchilla. Przed wyjsciem nic nie jedlismy wiec, po jakims czasie idziemy na druga strone autostrady do przydroznej knajpy, w ktorej jak sie okazuje nic nie ma. Tuz przy ulicy stoja jednak przy przenosnych straganikach babki z pozywieniem. Wyglada na to, ze to domowa wytworczosc, bo jedzenie jest w garnkach i miseczkach. Pani numer jeden mowi, ze juz nic nie ma, wiec atakujemy nastepna, wokol ktorej przysiadlo sie wiecej wyglodnialych peruwianczykow (widocznie to popularny i tani patent na pozywienie sie), ale i ta juz pokazuje puste kociolki. Wracamy do pierwszej, ktora ma jeszcze jakies buleczki i na szybko serwuje nam kanapki z czyms co smakuje jak bialy ser, mam przynajmniej taka nadzieje... Do tego po szklance InkaColi i zycie staje sie piekniejsze. Cena jakas niegodna nawet zapamietania.

Czekamy jeszcze bo podobno nad Nazca jest spory ruch lotniczy i jest kolejka, ale i w koncu my dostepujemy zaszczytu. Wlazimy razem z pilotem do awionetki, ja obok niego, Zuzka i Mary z tylu. Nakladamy sluchawki i kolujemy na pas. Pilot obiecuje, ze kazdy obrazek oblecimy tak, zeby bylo go widac i z lewej i z prawej strony. Start przyjemniejszy niz w normalnym samolocie, nie ma takiego dopalenia i rozpedu, ale bardziej namacalny bo samolocik malutki i blisko ziemi. Wykrecamy na zachod i po chwili dolatujemy do pierwszych znakow. Ogolne wrazenia super. Dziewczyny troche marudza, ze z tylu byly przeciazenia ;), ale nie odczulem, tylko mi troche reka zdretwiala od trzymania kamery, bo wszystko skrupulatnie krecilem. Rzeczywiscie wszystko oblecielismy z obu stron i pilot za kazdym razem mowil co teraz bedzie i pytal czy dobrze zobaczylismy - bez zastrzezen i polecam. Warto wydac kase, myslalem ze to przereklamowane, ale naprawde widoki sa swietne i wyglada to lepiej niz na zdjeciach. Zaplacilismy zreszta i tak niewiele (po 150 soli, czyli jakies 50$) , tyle wytargowalismy od babki ktora nas nagonila do swojego hotelu. W tym rowniez upchnelismy wycieczke do cmentarzysk Chauchilla i jakiegos lokalnego rekodziela. Dwa razy nas potem prosila, zeby nikomu nie mowic za ile, pewnie sie bala ze inni chcieliby za tyle samo. W sumie babka okazala sie w porzadku - wszystko co bylo umowione dostalismy i nie oszukala nas. Aha, Chauchilla. Po oblataniu Nazca przywiezli nas pod hotel, dziewczyny poszly sie zdrzemnac a ja szukac jakiegos internetu. Jak wrocilem to juz czekal na nas wielki Dodge, tak na moje oko z lat 70tych. Pomiescilismy sie w nim w 6osob i jeszcze nie bylo ciasno :) Taki klasyk z wielka 3osobowa kanapa z przodu.

(Chyba za bardzo sie rozwlekam z pisaniem , bo nie wyrabiam czasowo ! Bede sie bardziej streszczal, zeby bylo tylko z grubsza wiadomo co i jak.)

Samo cmentarzysko mnie nie zachwycilo, ale mozna sie przejechac. Po prostu antropologia i jakies mumie to nie dla mnie, z ciekawostek : mozna tam sobie obejrzec dobrze zmumifikowane zwloki mezczyzny, byc moze jakiegos szamana i niemowlaka. Odslonietych dla turystow grobowcow jest 12, reszta jest zasypana ziemia i poruszac sie mozna tylko po wyznaczonych sciezkach, cala ta plaska pustynia to podobno cmentarz ludow cywilizacji Nazca, ktorzy deformowali dzieciom czaszki nakladajac na nie jakies obrecze po to zeby wychodzily wyzsze (ten przywilej mialy klasy wyzsze), potrafili tez robic trepanacje, czesc czaszek ma otwory, podobno ponad 70% takiej operacji nie przezywalo (to i tak jakis wyjatkowo duzy odsetek jak na moje oko, ale tak mowil przewodnik). Opieke nad cmentarzem podjeto stosunkowo niedawno, wiec bardzo duzo grobow zostalo w przeszlosci spladrowanych dla zlota i ceramiki, po calym tym terenie walaja sie resztki kosci.

Ok, potem zawiezli nas na pokaz malowania garnkow z gliny i obejrzelismy proces tworzenia odzyskiwania zlota z rudy. Nie warto tego ogladac, ale za darmo bylo wiec nie plakalismy. Ten drugi zawodnik (ex-miner jak go przedstawiono) zafundowal nam niezla komedie, nie wiem czy zdawal sobie sprawe ze zachowuje sie jak idiota, ale bylo wesolo.

Kupilismy bilety na autobus do Arequipy (linie Cruz del Sur) , a koles z hotelu, polecil nam namiar na swoja siostre ktora prowadzi hostel w Arequipie. Potem przyszedl nas pozegnac na dworzec , najwyrazniej Mary wpadla mu w oko :))) bo stal tam z nami ze 2 godziny ;)

Autobus przyjechal spozniony , zamiast o 19tej dotarl o 21:30, masakra. Tutaj znowu cyrk, przed wejsciem ustawiono kamere nacelowana na drzwi i stolik, na ktorym kladlismy bagaze i ktory ochroniarz pilnujacy tego przybytku skanowal wykrywaczem. Bez sensu bo sprawdzili tylko Zuzke :)

Wejscie do autobusu i uderzenie... smrodu. Wybralismy linie ekonomiczne, za pol ceny tych luksusowych (czyli 40soli, zamiast 80ciu), ale nie sadzilismy ze taka bedzie roznica. Wewnatrz smierdzialo przeokrutnie, skarpetami, potem , zgnilym sianem i ogolnym chlewem , Zuzka o malo sie nie cofnela :), siedziala potem troche wpieniona :) Balismy sie, ze po 8 godzinach jazdy bedziemy cuchnac tak samo jak Ci peruwianczycy. Zanim na dobre wyruszylismy kierowca zakrecil pod jakas jadlodajnie, gdzie staly tez autobusy innych linii i inni ludzie ktorzy tak jak my czekali na swoj los. Przy okazji kierowcy sie wymienili, bo z Limy do Arequipy to dobre kilkanascie godzin jazdy non stop i musi ich byc wiecej. Oczywiscie zmiennik wychynal z bagaznika, tego pod autobusem. Nie wiem jak on tam oddychal, ale mial materacyk, wiec nadzieja ze odpoczal zanim nas powiozl dalej. Podroz okropna. Dluga, nie dzialaly swiatelka nad glowami, oczywiscie zadnej klimy, smrodek a na dodatek obok mnie okno bylo uszkodzone i niezle wialo, zmarzlem jak pies. Mielismy sie znieczulic kupionym przed wyjazdem pisco, ale Zuzce tak opadl humor ze wypilismy po pare kieliszkow (czytaj: kubków) i reszte zostawilismy. W nocy przekrecalem sie na wszystkie mozliwe sposoby, lacznie ze stawianiem nog na szybie (siedzialem sam), ale wtedy z kolei marzlem w nogi. Ogolnie koszmar i nie polecam linii Economico, lepiej doplacic i wziac Cruzero albo Imperial, albo w ogole inna siec, moze sa lepsi.

Brak komentarzy: