piątek, 14 grudnia 2007

08.12 - Lima (Peru)

Dojechalismy do Limy ok 15, czyli zgodnie z planem.

Zaraz po wyjsciu jakis cwaniaczek oferowal sie z taxi, mowiac ze do centrum nie jezdza colectivos, ale straznik powiedzial ze za rogiem jezdzi ich pelno. Jakis usluzny Peruwianczyk powiedzial w ktory mozemy wsiasc. Podjechal stary zdezelowany Ford lub Dodge, tak nabity ludzmi ze nawet nie zamierzalem wsiadac, ale Zuzka weszla na prog i jakos zaczela sie pchac, wiec zdjalem plecak (nabity na maxa i ciezki jak cholera), drugi maly w garsc i tez zaczalem probowac, ktos z tylu mnie popychal, ktos ciagnal do srodka, potem jeszcze miazdzenie drzwiami i jakos stojac na jednej nodze, w drugiej omdlewajacej trzymajac plecak rozpoczelismy jazde, potem ktos wysiadal, wiec operacja powtorzyla sie od nwa ale wcisnalem sie juz glebiej, jakies babki siedzace na fotelach przytulily nas do siebie i powiedzialy ze beda wysiadac tam gdzie i my. Goraco strasznie, pot czulem jak mi plynie po plecach. Autobus jadac, a wlasciwie toczac sie ledwo w korku, z otwartymi drzwiami co chwile pobieral pasazerow, a jeszcze czesciej jakis ulicznych handlarzy ktorzy probowali cos sprzedac (5 razy wchodzili z lodami , identycznymi), jak kierowca za pozno ruszal, albo stal niepotrzebnie (w tym czasie jego pomagier naganial pasazerow na chodniku) burzyli sie i wszyscy wrzeszczeli "AVANCA!", nawet nasze spokojne wydawaloby sie babcie.

W koncu doszlo do stluczki, nas nie chcial kogos wpuscic , ten sie pchal i pourywali sobie lusterka, ludzie wrzeszcza, kierowcy wrzeszcza, tamten wzial swoje urwane i rzucil w nas, niezla jatka. A na ulicy normalka, walka o zycie. samochod za samochodem, wszyscy trabia, ludzie laza, dzien jak codzien, chociaz juz troche od tego odwyklismy w dzungli.

Polazilismy chwile po Plaza de Armas, zjedlismy obiad, posiedzielismy przy piwie (ciagle z klamotami, bo nie ma co z nimi zrobic) i za chwile bedziemy sie zbierac dalej, probowac lapac jakies taxi na lotnisko, zeby Zuzka sie odprawila. Ostrzegaja nas ze niebezpiecznie i zeby pilnowac kieszeni i plecakow. Jakos po LaPaz mniej sie tym juz przejmujemy, ale troche to stresujace.

Pewnie wiecej napisze juz z Miami, wylatuje z Limy nad ranem.

Brak komentarzy: